Zadzwoń do nas

Dziś jest sobota 27 lipca 2024 imieniny: Julia, Natalia, Aureliusz
„Jedni drugiego brzemiona noście”  (Ga 6,2)

Na drogach ludzkiego dążenia ku wieczności dobry Bóg postawił wiele drogowskazów i znaków, które dobrze odczytane i zaakceptowane skierują nas na dróżkę, która jest wprawdzie bardzo stroma ale za to prowadzi wprost przed Jego oblicze.

Znaki, które akceptując kodujemy w sobie, to na pewno Maria Matka Jezusa, która dla wędrujących po górach jest znakiem szczególnym.... „w tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry” (Łk.1,39) do swojej krewnej Elżbiety, niosąc pod sercem „brzemię wielkie” i pomimo trudności jakie stwarzają zawsze skaliste góry poszła aby nieść radość, pocieszenie, a na pewno i ratunek w razie komplikacji porodowych swojej krewnej - sama będąc blisko rozwiązania. Drugim takim znakiem jest krzyż - ponadczasowy znak męki Chrystusowej. Krzyż - symbol śmierci, ale i jej zwyciężenia, symbol okrucieństwa, hańby - ale i miłości, nadziei i wiary. Spotykamy wiele krzyży w swej wędrówce ziemskiej, jedne drewniane - bardzo swojskie, bo brzozowe, inne kamienne, wykute z piaskowca, stawiane w dawnych czasach za pokutę, za niegodziwości ludzkie i żelazne, takie jak na Giewoncie, nad Czarnym Stawem pod Rysami w Tatrach, jak krzyż na grobie Basika pod Pilskiem i tak wiele innych na szczytach gór świata. Są one tym wybitniejszym dowodem wiary ludzi im wyżej sięgają chmur. Są one znakiem, który zaświadcza w sposób widzialny o głębi wiary mieszkańców gór, którzy najczęściej stają przed nimi w ciszy modlitwy - gdyż góry i krzyż wymagają pokory i wyciszenia. Przeznaczeniem każdego chrześcijanina jest pielgrzymowanie w stronę Stwórcy. Chrześcijanin, dla którego Mistrzem jest Chrystus, musi iść drogą, którą On wyznaczył, a więc musi tak jak i On nieść swój krzyż i wyznawać słowem, myślą i uczynkiem prawdę, o której poeta pisze:

„ Panie Ty widzisz krzyża się nie lękam

Panie Ty widzisz krzyża się nie wstydzę

krzyż Twój całuję, pod krzyżem uklękam

bo na tym krzyżu Boga mego widzę”

Oprócz krzyży, widzialnych symboli chrześcijaństwa, są krzyże  noszone w sercach, w ludzkich sumieniach. Ich sens konkluduje następująca prawda: „mądrość krzyża to miłość ,miłość - to ofiara pokładania w nadziei, a ofiara może się spełniać aż do oddania życia za bliźniego” - „nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swych” (J 15,13)

Czyż, nie tak było z bardzo skromnym przewodnikiem i ratownikiem tatrzańskim Klimkiem Bachledą. W 1910 roku  w urwiskach Jaworowych Turni w Tatrach, kiedy już żaden z ratowników nie był w stanie kontynuować akcji ratowniczej po rannego, a właściwie umierającego taternika, on nie zrezygnował i pomimo okrutnych warunków pogodowych, pomimo bezgranicznego zmęczenia (miał wtedy 61 lat) i wezwania do powrotu Naczelnika Straży Ratowniczej Zaruskiego wdrapywał się coraz wyżej skąd dochodził już agonalny krzyk ratowanego. W ogromnych pokładach człowieczeństwa tego skromnego górala jak kotwica tkwiły nakazy sumienia, scementowane słowami przysięgi ratownika TOPR: ”...Bez względu na pogodę, na porę dnia udam się w góry...aby nieść pomoc potrzebującemu jej...a obowiązki swe będę pełnić sumiennie, pamiętając, że od mego postępowania zależy być może życie ludzkie

Nakaz płynący z roty przysięgi i prawości życia jaką był obdarzony Klemens Bachleda na pewno były darem - skarbem, jakim Dobry Bóg obdziela tylko wybrańców - dobrowolnych tragarzy krzyża. Przykłady można mnożyć, bo choćby Ojciec Kolbe oddał swe życie za innego skazańca, Brat Albert oddał wszystko co miał najuboższym. Jeszcze jednym przykładem bezgranicznego heroizmu w górach jest Wawrzyniec Żuławski. On to, gdy już nadzieja wygasła do zera, poszedł samotnie w masyw Mont Blanc poszukiwać zagubionego przyjaciela. Zginął, bo miał nadzieję, bo powtarzał swą piękną maksymę głęboko wyrytą w swym sercu: „Nie zostawia się przyjaciela w górach nawet jeśli jest on już zamarzniętą bryłą lodu”.

Na tablicach poświęconych Klimkowi Bachledzie wyryto tak znamienne słowa: „Poświęcił się i zginął”, słowa jak testament, jakby naśladowanie samego Chrystusa, który poświęcił się i umarł za człowieka na jego Odkupienie.

W skałach Jaworowych Turni, gdzie po umierającego taternika podążał wytrwale Klemens Bachleda doszło do spotkania (wprawdzie nie ziemskiego, gdyż obaj zginęli) dwóch serc - serca, na którym przeznaczenie nakreśliło krzyż samotnego umierania z sercem niosącym ratunek, a na którym Bóg Wszechgór wyrył piękny krzyż poświęcenia. Obydwa krzyże w swym heroizmie sięgnęły stóp Boga, który na wysokościach ogarnął je swymi sprawiedliwymi i miłosiernymi dłońmi. W tych niebywałych, ale bardzo ludzkich okolicznościach, w wymiarach boskiej ingerencji w człowieku, łączą się jakby kosmiczną klamrą - krzyż, z którego Chrystus woła ...”niewiasto, oto syn twój:”, a do ucznia „oto matka twoja” (J 19, 27-28) z krzyżem poświęcenia, pełnym człowieczeństwa, z którego wyrywa się zdyszany szept „mus człeka ratować”. Obie mądrości wyrażone krzyżem na Golgocie nasz wieszcz narodowy ujął w następujących słowach:

„Krzyż wbity na Golgocie tego nie wybawi

kto sam na sercu swoim krzyża nie wystawi”.

A ja chciałbym to rozważanie o heroizmie krzyża zakończyć cytatem, który jest tak bardzo ludzki.

„Kogo Bóg miłuje tego i krzyżuje.”

 

POST MORTEM

Nadzieja umiera ostatnia…

Maciej Berbeka doświadczony himalaista, którego Himalaje Karakorum tak tragicznie doświadczyły w tych ostatnich dniach, On który w górach wysokich dokonywał niewiarygodnych wyczynów w jednym z wywiadów powiedział, a miał na myśli obcowanie ze śmiercią w górach następujące zdanie: „Ocieramy się o tę granicę i w naszych rozmowach w górach było takie określenie: czy dotknąłeś już drugiej strony lustra? czy tam już zaglądnąłeś? I ktoś, kto tego uczucia nie doświadczył w podświadomości chce do tego wracać, potrzebuje być w tej sytuacji, gdy poziom adrenaliny będzie tak duży, a stawka będzie tak wielka, że znowu mu się za tą drugą stronę lustra uda spojrzeć”.

I spojrzał. I dotknął i tylko pamięć o Nim będzie pachnieć gałązką kosodrzewiny na głazie (z pewnością) w Dolinie Mięguszowieckiej na Cmentarzu Symbolicznym Ofiar Gór pod Osterwą. I tak pytanie o krzyż z tytułu tej opowieści przywiało wspomnienie mojego spotkania z Maciejem Berbeką, a było to w latach 80-tych ubiegłego wieku na tzw. „Drodze po głazach” na Wielki Mięguszowiecki Szczyt. Pamiętam jak przez mgłę słowa, które padły tam: „a wy skąd idziecie i dokąd?” – oczywiście nie powiedzieliśmy Mu, że nielegalnie z Przełęczy pod Chłopkiem”. Nie wiedzieliśmy, że był to Maciej Berbeka, dopiero w Morskim Oku kiedy na nas spojrzał i uśmiechnął się – a było to już późną nocą poznaliśmy się i przegadaliśmy jeszcze wiele godzin. O Berbece można by powiedzieć jeszcze wiele ciepłych słów, ale najbardziej chyba odpowiednie są słowa Krzysztofa Wielickiego: „wspinaczka to choroba, z którą się umiera albo na którą się umiera”. Myślę, że dusza Macieja Berbeki nasycona przysięgą ratownika górskiego nie pozwoliła pozostawić słabnącego partnera pod szczytem Broad Peak (8051 m n.p.m.). „Poświęcił się i zginął” – jak Klimek Bachleda. Nadzieja umiera ostatnia … i umarła, a ja nie umiem o M. Berbece pisać w czasie przeszłym …

Prezes Koła Tadeusz Gołuch


Facebook