Zadzwoń do nas

Dziś jest poniedziałek 16 września 2024 imieniny: Edyta, Kamil, Korneliusz
VIVERE MILITARE EST (życie jest walką)

Pamięci Jerzego Kukuczki

i innych bliskich memu sercu.

Ludziom Gór.

 

 

VIVERE MILITARE EST

(życie jest walką)

 

 

Jest piękny złotolistny październik AD 2019. Góry płoną barwami które nawet daltonista jakim jestem potrafi rozróżnić. Patrzę z Hali Lipowskiej w stronę ukochanych Tatr i rozwiązuję w myślach ich labirynt – powtarzając jak mantrę „Piękne jesteście! Cudem jesteście!”. Zapytuję siebie samego - kto was nakreślił? Kto nadał wam kształt który tak zachwyca i wabi jednocześnie? Gdzieś w głębiach duszy odczytuję myśli o tych, którzy odeszli na Niebiańskie Granie. Patrzę w stronę Małego Jaworowego Szczytu (2417m n.p.m.), gdzie w sierpniu 1910 r. w okrutnej siępawicy zginął heros Tatr – przewodnik tatrzański Klimek Bachleda, który pomimo wezwań Mariusza Zaruskiego – naczelnika TOPR do odwrotu z pionów Szczytu Jaworowego gdzie tliło się życie ciężko rannego taternika, On wykrzyczał ostatnie słowa „mus człeka ratować” – poszedł i zginął, wierny rocie przysięgi ratownika górskiego.

Patrzę w stronę Mięguszowieckich Szczytów, gdzie w 1972r. spotkaliśmy Maćka Barbekę i przypominam sobie słowa skierowane do nas „a Wy gdzie idziecie? – a szliśmy „drogą po głazach”- po słowackiej stronie na Wielkiego Mięguszowieckiego (2438m n.p.m.) oczywiście bez paszportu. Dopiero w schronisku przy Morskim Oku wyjaśniliśmy sobie wszelkie znaki zapytania i przy góralskiej herbacie rozładowaliśmy emocje. On, zdobywca Broad Peka (8074m n.p.m.) zimą pozostał jak zmarznięta bryła lodu – na zawsze w Karakorum.

Patrzę w stronę Rysów(2502m n.p.m.) gdzie nad Czarnym Stawem dominuje 500-metrowa część urwiska kazalnicy wpisanej w Czarny Mięguszowiecki Szczyt jak „wrota piekieł”, a na której zerwach wytyczył piękne drogi taternickie o nadzwyczajnej trudności Andrzej Heinrich, zwany Zyga. Miałem okazję Andrzeja poznać w Tatrach i przegadać z nim wiele godzin ale i zobaczyć go na ekstremalnym odcinku Filaru Mięgusza. Pozostał na zawsze pod przełęczą Lha- La pod Mount Everestem (8848m n.p.m.) wraz z czterema wybitnymi himalaistami polskimi – porwani przez gigantyczna lawinę i to przy zejściu po zdobyciu szczytu nowym wariantem . Pamiętam jego słowa kiedy zapytany o stopień poświęcenia dla zdobycia szczytów odpowiedział, ze nie oddałby nawet kawałka paznokcia za Everest. Powiedział to przecież himalaista znany z ostrożności, wrażliwości i miłości do gór. On, który na zawsze  został w całym swym jestestwie pod Everestem jako znak polskiego heroizmu + szczególnie zimowej eksploracji Himalajów.

Patrzę coraz głębiej w dal za Tatrami i dalej na wschód gdzie w wyobraźni szukam jakże odległych Himalajów gdzie pod datą 24 października 1989r. kryje się jedna z największych tragedii polskiego himalaizmu. 30 lat temu na południowej ścianie Lhotse (8516mn.p.m.) zginął Jerzy Kukuczka. W jednym ze swoich dzienników wypraw górskich zapisał „przyszłość nie jest jeszcze zapisana, ale nie będziesz żyć sekundy dłużej niż jest Ci to dane. Nie uciekniesz od tego choćbyś nie wiadomo jak próbował”. On próbował i z tych prób niekiedy na granicy ekstremum wychodził zwycięsko, aż…do pamiętnego października 1989 roku, kiedy to zerwana (przetarta) lina asekuracyjna łącząca go  z Ryszardem Pawłowskim tuż pod szczytem niezdobytej południowej ściany Lhotse stała się przyczyną trzytysięcznometrowego lotu w otchłań lodowca, gdzie na zawsze pozostały doczesne szczątki człowieka, którego nazywano „malarzem gór”, „najlepszym himalaistą”, „herosem gór”, „niezłomnym zdobywcą”, który  samotności w zimie zdobył kilka szczytów himalajskich, a jednocześnie człowieka głębokiej wiary, gdyż powtarzał wielokrotnie „mam farta, opatrzność nade mną czuwa”. Nie wiem czy Kukuczka, którego miałem przyjemność gościć w moich skromnych progach w 1986 roku był bezkrytyczny wobec lawiny pochwał, zaszczytów jaki na niego spadały po wyczynie jakim było zdobycie korony Himalajów i Karakorum w stylu, który znacznie odbiegał od wyczynu Reinholda Messnera – jako pierwszego zdobywcy korony. Jerzy Kukuczka uczynił to w krótszym czasie, w samotności na nowych drogach a przede wszystkim w pierwszych wyjściach zimowych. Wydaje mi się że był przede wszystkim człowiekiem gór, który nie wahał się podejmować ryzyka, gdyż był swoistym fenomenem który w przestrzeniach górskich doznawał jednocześnie sacrum i profanum. To Messner pisząc gratulacje po zdobyciu przez Kukuczkę Korony napisał „nie jesteś drugi, jesteś Wielki”. A nie był skory do takich określeń Messner, który próbował wraz z turami himalaizmu porwać  się na południowa ścianę Lhotse – nie zdobytą dotąd. Czy Kukuczka który koronę Himalajów zaczął kolekcjonować od Lhotse musiał jeszcze coś komuś udowadniać? Nie wiem. Pewnie on wierzył w opatrzność, która nad nim czuwała. Stąd słowa wypowiadane d żony Cecylii przed każdym wyjazdem w góry „nie martw się ja wrócę”. I były to różne powroty, w chwale zwycięzcy, a i były pełne ran serca po stracie towarzysza Liny.

Będąc 2 listopada 1989r. w Katedrze Chrystusa Króla w Katowicach na mszy żałobnej w intencji Jerzego Kukuczki uświadomiłem sobie jacyśmy mali wobec zamiarów Wszechmocnego.

Zerwana lina, spadający serak, lawina ale i ignorancja, zadufanie w swoje ego są przyczyną która unicestwia ciało największych, najlepszych, najostrożniejszych zdobywców gór po których pozostaje pamięć zapisana w myślach lub w tylu pięknych publikacjach literackich czy medialnych.

Nie znamy dnia ani godziny, ba, minuty kiedy zostaniemy wezwani być może w góry piękniejsze niebosiężne, gdzie jest cisza która jest milczeniem. Konkludując „życie trzeba przeżyć a nie przeczekać” bo tylko wędrówka w stronę piękna i wrażliwej przygody, w stronę drugiego i dobrego człowieka jest odpowiedzią na to co nosili w sercu przywołani przeze mnie w tym krótkim zapisie niezwykli ludzie – Klimek, Maciej, Andrzej i Jerzy. Cześć ich pamięci.

 

Tadeusz Gołuch

Facebook